poniedziałek, 9 maja 2011

Moja podróż - dzień 2 - Nowy Jork

Obudziliśmy się o godzinie 6 rano i już nie mogliśmy spać. Przesunięcie czasowe dawało znać o sobie. Rozwinęliśmy naszego laptopa i połączyliśmy się z dzieciakami w Polsce. Nasze dzieci są już praktycznie dorosłe, więc nie było problemu by zostawić je same w domu. Jednak chcieliśmy mieć wszystko pod kontrolą, więc mieliśmy ze sobą komputer, a hotele jakie wybieraliśmy miały bezpłatny dostęp do Internetu. Było to także o tyle ważne, że postanowiliśmy kolejne rezerwacje hoteli czy ew. wypożyczenie auta załatwiać na miejscu w Stanach. To na wypadek jakiś obsunięć czasowych. Dzięki temu czuliśmy się bardziej swobodnie.
Ok. godziny 8 rano zeszliśmy na śniadanie. O ile sam hotel wydawał się ok, o tyle miejsce przeznaczone do jedzenia okazało się stanowczo za małe. Były to 4 stoliki na krzyż, podczas gdy hotel miał chyba z 30 pokoi. Na szczęście o tej godzinie nie było ludzi i znaleźliśmy miejsce dla siebie. Jednak gdy kończyliśmy jeść, było już ciasno, a część osób spożywała posiłek na stojąco. Co do samego śniadania, to czekało nas kolejne zaskoczenie. Było to tzw. śniadanie kontynentalne w formie bufetu, czyli: chleb tostowy, muffiny, masło, serek topiony, coś - co potem okazało się jajkiem (było to jajko z proszku), jakieś kawałki mielonego mięsa, no i oczywiście kilka rodzajów płatków z mlekiem. To co brakowało nam najbardziej, to warzywa. Zero ogórka czy pomidora. Po prostu nic z warzyw.
Po śniadaniu wyszykowaliśmy się i wyszliśmy zwiedzać Nowy Jork.
Wcześniej wymyśliłem cały plan zwiedzania na ten dzień: Broadway, Times Square, Central Park, Empire State Building i potem Dolny Manhattan, Strefa "Zero" itp.
Do metra z hotelu mieliśmy jakieś 150 m. Gdy doszliśmy do stacji - kolejny szok.
Stacja metra była stara i wyglądała jakby nie była z 50 lat remontowana. Konstrukcja stalowa, ściany z desek, schody drewniane - taka "stodoła". To pierwszy przejaw mentalności amerykanów: jak coś jest sprawne i działa, to po co remontować czy zmieniać. W sumie podejście bardzo racjonalne, choć dla europejczyków przyzwyczajonych do pogoni za nowoczesnością i ciągle modernizujących swoje miasta to trochę niezrozumiałe. W każdym razie można się do tego szybko przyzwyczaić.
Przed wejściem na stację stały automaty biletowe. Przyjmowały zarówno płatność gotówką jak i kartą. Najkorzystniejsze jak się okazało były dla nas bilety całodniowe na wszystkie linie metra. Kupiliśmy je i weszliśmy przez bramki na stację. Dosłownie po chwili podjechała kolejka. Co jak co, ale komunikacja jest tam najważniejsza. W końcu duża część obywateli tego ponad 11-sto milionowego miasta podróżuje metrem. Same wagony nie zachwycają. Mają być po prostu praktyczne, a nie piękne czy nowoczesne. Nie minęło 15 minut jak byliśmy na Manhattanie.
Wysiedliśmy przy skrzyżowaniu 42 ulicy i 8 alei. Z początku byliśmy trochę zdezorientowani. i poszliśmy w złym kierunku - na południe, zamiast na wschód. Chyba było to spowodowane chęcią obejrzenia kilku ładnych i przede wszystkim wysokich budynków. To niecodzienny widok, choć nieco przytłaczający. Stoisz pomiędzy olbrzymimi budowlami i gdy patrzysz w górę, wydaje się, że sięgają nieba.
Przez ten ogrom, pomimo stosunkowo szerokich ulic ma się wrażenie, że wszystko pozostałe jest malutkie. Po chwili zorientowaliśmy się, że źle idziemy i skręciliśmy w stronę Broadway-u. O tej godzinie (rano), ulice jeszcze nie były zatłoczone, ale wydawało się to zmieniać z minuty na minutę. Na ulicach widać prawie same żółte taksówki. Stanowią one chyba z 60-70% wszystkich pojazdów poruszających się po Manhattanie. Wreszcie doszliśmy do Broadway-u. Skierowaliśmy się w stronę Times Square. Ta część ulicy była nieprzejezdna, gdyż zrobiono tam mały deptak. Chodnik pokryty był falistymi wzorami w kolorze niebieskim. Ludzie patrzyli na człowieka prezentującego swój taniec, który swoją drogą nie był zbyt wyszukany. Ludzie się tu jednak niczym nie przejmują. Każdy ubiera się jak chce, robi co chce (o ile jest to w granicach prawa) i nikt nikomu nie przeszkadza, nikt się "głupio" nie patrzy. Pełen luz.

Na ulicy jest coraz więcej ludzi. Poza angielskim, słychać chyba wszystkie języki świata. Jest tu jeden wielki tygiel kulturowy. Należy tez wspomnieć, że w Nowym Jorku aż roi się od policjantów. Można ich spotkać na niemal co drugim skrzyżowaniu Manhattanu. Stoją zazwyczaj przy swoich samochodach i obserwują. Starają się wtopić w tłum. Nie reagują niepotrzebnie. Nawet gdy ktoś przechodzi na czerwonym świetle, ignorują to. Ma się wrażenie, że wolno tu robić wszystko dopóki nie dzieje się komuś krzywda, lub zagrożone jest bezpieczeństwo.
Coraz więcej przyciągających wzrok reklam i neonów. To znak, że Times Square już blisko ;) Coraz więcej ludzi, coraz więcej neonów i reklam. Wreszcie wyłania się przestrzeń, dookoła której górują wysokie budynki oblepione od góry do dołu ruchomymi reklamami i neonami. To robi niesamowite wrażenie, ale dopiero po zmroku musi to niesamowicie wyglądać. Dlatego postanawiamy wrócić tu wieczorem.
Teraz skierowaliśmy się w stronę Central Parku.
Po drodze trafiliśmy na jakiś festyn. Mnóstwo kolorowych straganów z pamiątkami, jedzeniem i coś co od razu nam się rzuciło w oczy - przepyszne i niedrogie soki z wyciskanych owoców. Szliśmy dalej w stronę Ronda Kolumba (Columbus Circle). Minęliśmy po drodze siedzibę CNN i wkrótce znaleźliśmy się przy rondzie w narożniku rozległego Central Parku. Jest to prawdziwa oaza zieleni wśród betonowej dżungli miasta. Dopiero będąc na miejscu widać ogrom tego parku. Jest to chyba jedno z najbardziej lubianych i odwiedzanych miejsc, gdyż na prawdę można tu odpocząć od zgiełku panującego dookoła. Na licznych alejkach widać spacerujących rodziców z dziećmi, na ławkach siedzą starsi ludzie, gdzieniegdzie para zakochanych, jednak spora część odwiedzających park to osoby szukające miejsca do uprawiania sportu i rekreacji. Dookoła parku jest specjalna jednokierunkowa uliczka dla biegaczy i rowerzystów, przez którą aby przejść, trzeba korzystać z przejść dla pieszych z sygnalizacją świetlną. Jest tu wiele skwerów i placów zabaw dla dzieci, boiska do gry, stawy a po środku parku jezioro, po którym można pływać łódkami.

Naprawdę całość robi dobre, dość romantyczne wrażenie. Warto zaznaczyć, że w USA bardzo dba się o czystość trawników. Za niesprzątnięcie po psie, lub śmiecenie są bardzo wysokie kary i jest to egzekwowane. Nie ma problemu więc by usiąść gdzieś na trawie i posłuchać któregoś z prezentujących się tu artystów. Nie ma obawy, że się pobrudzimy, albo będziemy zmuszeni siedzieć na petach po papierosach. Pełna kultura.

Idąc parkiem postanowiliśmy wejść do znajdującego się obok Muzeum Historii Naturalnej, gdzie kręcono filmy z serii "Noc w muzeum". Przy wejściu bramki jak na lotnisku. Sprawdzają czujnikami chemicznymi, czy w torbach nie ma materiałów wybuchowych. Jak się okazało, to standardowa procedura w miejscach tłumnie odwiedzanych przez ludzi takich jak muzea, atrakcje turystyczne (jeśli jest to obiekt strategiczny lub w jakiś szczególny sposób narażony na atak terrorystyczny).
W muzeum znajome z filmu korytarze i eksponaty. Ogólnie przestrzeń wewnątrz filmu wydawała się znacznie większa niż w rzeczywistości. Samo jednak muzeum okazało się ogromne i po dwóch godzinach zwiedzania mieliśmy już dosyć, a zobaczyliśmy może 1/3 eksponatów i wystaw. Postanowiliśmy zakończyć zwiedzanie muzeum, bo pomału robiło się późno. Byliśmy już zmęczeni i bolały nas nogi.
Wyszliśmy na ulicę. szliśmy wzdłuż parku wracając w stronę Times Square. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę z ogromu tego miasta. Mieliśmy zaledwie 3 dni na zwiedzanie, a tymczasem w ciągu pierwszego dnia zobaczyliśmy tylko niewielką część tego co chcieliśmy. W planach było Empire State Building, Ground Zero (miejsce w którym stały wieże World Trade Center), Chińska dzielnica, Statua Wolności, Most Brukliński i wiele, wiele innych. Kiedy zdążymy to zwiedzić? Postanowiliśmy wykupić bilet na autobus wycieczkowy "Hop On - Hop Off". Jest kilka firm świadczących tego typu usługi. Polega to na tym, że wsiadasz do autobusu (z odkrytym dachem) i zwiedzasz miasto z przewodnikiem. Autobus ma co chwila przystanki. Jeśli chcesz wysiąść i pozwiedzać dane miejsce samemu, albo zrobić sobie przerwę - po prostu wysiadasz. Kiedy chcesz dalej pojechać autobusem, stajesz na przystanku i w ciągu 5-10 minut podjeżdża następny, do którego wsiadasz w ramach tego samego biletu. W ten sposób można dużo sprawniej pozwiedzać miasto i do tego posłuchać przewodnika.
Zakupiliśmy taki bilet ważny na kolejne dwa dni i obejmujący dodatkowo takie atrakcje jak bilet wstępu na Empire State Building oraz wycieczkę statkiem po zatoce.
Ponieważ byliśmy też głodni, postanowiliśmy coś zjeść. W Nowym Jorku, a zwłaszcza na Manhattanie jest mnóstwo barów, kanajpek, fast foodów itp. Większość z nich oferuje albo kuchnię fast food-ową, albo włoską, albo typowo amerykańską (steki itp.). W tym dniu postanowiliśmy pójść do restauracji włoskiej. Wyszukaliśmy ciekawie prezentującą się restaurację niedaleko Times Square. Wyglądała elegancko, a ceny nie wydawały nam się wygórowane. Weszliśmy. Obsługa zlustrowała nas najpierw od stóp do głów, po czym poproszono nas do stolika. Zamówiliśmy potrawy, jednak cały czas wszyscy się na nas patrzyli. Do piero po chwili zorientowaliśmy się, że jako jedyni siedzimy w strojach sportowych (t-shirt, dżinsy), podczas gdy wszyscy raczej ubrani byli elegancko. Panowie w garniturach a panie w sukniach lub eleganckich strojach wyjściowych. Jeszcze raz zajrzeliśmy do menu by sprawdzić ceny, bo skoro to taka elegancka restauracja to i ceny mogły być na innym poziomie. Na szczęście okazało się, że tak nie było. Co nas bardzo zdziwiło, to fakt, że w tak eleganckiej restauracji na stolikach zamiast obrusów leżał biały papier. Tak było też w innych restauracjach, które oglądaliśmy wcześniej. Widocznie prawdziwe obrusy są już w tych na prawdę drogich.
Gdy wyszliśmy z restauracji było już prawie ciemno. Wróciliśmy na Time Square. Dopiero teraz robiło wrażenie. Taka ilość kolorowych reklam i neonów sprawiała, że na placu było niemal jasno jak w dzień. Ilość ludzi przekroczyła nasze oczekiwania. Było wręcz ciasno. Usiedliśmy na schodach platformy widokowej wzniesionej przy Duffy Square (przy 47 ulicy) i stamtąd podziwialiśmy widok.

Jak pisałem, tłumy były przeogromne, pomiędzy ludźmi można było zobaczyć patrol konny. Reklamy bajeczne. Przez chwilę siedzieliśmy nie mogąc oderwać od nich wzroku. Właśnie w tym miejscu co roku nowojorczycy witają nowy rok.
Było późno. Czas wracać do hotelu. Zeszliśmy do metra przy 42 ulicy. Wszędzie było dużo ludzi. Po prostu czuć, że to miasto odżywa nocą... Na stacji kolejni artyści. Zespół już nieco starszy wiekowo grał kawałki The Beatles. Wkoło nich ludzie się bawili. Ktoś podskakiwał, inni tańczyli. Kolejny przejaw totalnego luzu...
Po chwili poszliśmy na nasz peron. Wróciliśmy do hotelu. Byliśmy zmęczeni a zarazem ciekawi następnego dnia. Przed spaniem wszedłem jeszcze w internet w celu zarezerwowania samochodu i hotelu w Washingtonie - następnego po NY celu naszej podróży. Kilka kliknięć i załatwione ;)

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

słówko NAPRAWDĘ piszemy RAZEM!!

Anonimowy pisze...

Kiedy reszta relacji? :)

E-Apteka-Niezapominajka pisze...

Pozdrowienia i do zobaczenia za rok:)

Części używane pisze...

Fajne :) Zobacz mój blog też

Ubezpieczenie zdrowotne pisze...

Czekam na następny wpis.

Torby papierowe pisze...

Dobra puenta.

Anonimowy pisze...

a kiedy dalsza relacja....pozdrawiam

szewo pisze...

Polecam przelot helikopterem nad NYC. Najlepsze widoki i możliwość poznania skali wszystkich dzielnic: NYC helikopterem.

Wojciech Roszkowski pisze...

Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.