sobota, 7 września 2013

Moja podróż - dzień 4 i 5 - Waszyngton

Dziś wstaliśmy nieco wcześniej niż zwykle. Musimy się wyszykować, spakować i po śniadaniu udać na lotnisko La Guardia, gdzie mamy do odbioru samochód w wypożyczalni. Rezerwowaliśmy go w pierwszy dzień pobytu przez stronkę internetową "traveljigsaw". Sam zastanawiałem się jak wygląda wynajem auta w USA gdyż nigdy tego nie robiłem. Przed wyjazdem do Stanów poczytałem jedynie trochę w necie informacji nt. wypożyczania, ubezpieczeń itp. Wiedziałem więc jakie ubezpieczenia są dla mojego bezpieczeństwa niezbędne a jakie nie. Naczytałem się wiele o zdolności wciskania ludziom wszystkiego co możliwe w tej kwestii, choć wiele z tych dodatkowych ubezpieczeń okazuje się pokrywać z już posiadanymi rozszerzając zakres ubezpieczenia nieznacznie o dodatkowe usługi jak dowiezienie kanistra z benzyną w razie jej braku itp.
Gdy już się spakowaliśmy i zjedliśmy śniadanie poprosiliśmy w recepcji hotelu o zamówienie taksówki. Po chwili podjechała czarna nieoznakowana limuzyna (zapewne ktoś ma układ z hotelem i świadczy usługi transportowe za stawkę nieco wyższą niż tradycyjna żółta taksówka. Nawiasem mówiąc takie taksówki są średnio 20-30% droższe a nie jak u nas "taksówki spod dworca", które potrafią kilkaset razy zawyżyć rachunek i to niestety bezkarnie). Po chwili siedzieliśmy wygodnie w środku a szofer był bardzo miły i pomocny z bagażami. Po ok 15-20 min. jazdy wysiedliśmy przed wypożyczalnią National. W środku zostaliśmy miło obsłużeni i (o dziwo) nikt nam nic na siłę nie wciskał. Pani spytała się tylko czy potrzebujemy nawigację, jedną zaopatrzyłem się w nią dzień wcześniej, gdyż jak wiedziałem koszt najmu nawigacji to prawie 70-80% nowej. W takiej sytuacji lepiej sobie kupić własną zwłaszcza jeśli planuje się jeszcze później wypożyczać auta. Inna sprawa, że oznakowanie dróg jest bardzo dobre i niektórzy uważają nawigację za rzecz zbędną. Po wypełnieniu dokumentów zostaliśmy odprowadzeni na parking gdzie auta stały w szeregach oznaczonych klasą aut (od aut małych po limuzyny i auta sportowe). My udaliśmy się do klasy kompaktów. Stało tam ok. dwudziestu aut spośród których mogliśmy sobie wybrać dowolny. Wybór padł na Dodga Caliber.
Trzeba zaznaczyć, że wszystkie auta były nowe lub prawie nowe (podobno po roku użytkowania są odsprzedawane). Po spakowaniu walizek do bagażnika zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy przez bramę wyjazdową na ulice NY. Było to dla mnie o tyle nowe doświadczenie, że pierwszy raz w życiu jechałem automatem i muszę przyznać, że na początku kilka razy zdarzyło mi się odruchowo wcisnąć sprzęgło a ponieważ w automacie go nie ma to zazwyczaj niespodziewanie wduszałem szerszy niż standardowo pedał hamulca. Na szczęście nic się nie przydażyło... Później trzymałem już lewą nogę kurczowo przyciśniętą do lewego boku auta starając się kontrolować przez wiele lat ćwiczone odruchy. Na szczęście już po kilkudziesięciu minutach, gdy opuściliśmy NY, przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji na tyle, że mogłem przestać o tym intensywnie myśleć i bardziej skupić się na drodze. W kierunku Waszyngtonu biegnie wielopasmowa autostrada więc droga była dość komfortowa i nużąca zarazem. Jedyną "przygodą" był fakt, że przez długi czas jechaliśmy wydzieloną częścią dla tirów i dopiero po jakimś czasie się zorientowaliśmy, że osobówki mają oddzielne pasy wydzielone od ciężarówek metalową barierą. Starałem się jechać przepisowo czytając wcześniej o rygorystycznym prawie drogowym w USA. Okazało się jednak, że wszyscy nieznacznie ale jednak naginają ograniczenia prędkości co skutkowało tym, że co chwila byliśmy wyprzedzani przez kolejne ciężarówki.

W połowie drogi postanowiliśmy coś zjeść i zatrzymaliśmy się w Pizza Hut Express. Dla nas było to coś nowego. Restauracja była czymś w rodzaju samoobsługowego baru szybkiej obsługi. Na regałach leżały gotowe pizze w kartonikach, przy czym były to bardzo małe pizze średnicy ok 15-20 cm. Bierze się taką pizzę do koszyka, następnie coś do picia i idzie do kasy.
Po odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Po jakimś czasie byliśmy już w hotelu na przedmieściach Waszyngtonu. W zasadzie było już na tyle późno, że zwiedzanie stolicy zostawiliśmy sobie na dzień następny.
Rano po śniadaniu wyruszyliśmy do centrum. Podjechaliśmy samochodem do najbliższej stacji metra. Zostawiliśmy auto na parkingu. Na stacji kupując bilet metra można wybrać bilet z opłatą za parking, która jest symboliczna. Metro w Waszyngtonie (zarówno pociąg jak i stacje) znacznie różnią się od tych w Nowym Jorku. Są dużo nowocześniejsze i czystsze, ale to zrozumiałe - w końcu to reprezentacyjna stolica USA ;)
Wysiedliśmy w pobliżu American Indian Museum. Bardzo okazałego i nowoczesnego architektonicznie budynku. Od razu stwierdziliśmy, że musimy tam zajrzeć. Muzeum w ciekawy sposób obrazuje życie i kulturę dawnych Indian oraz ich historię aż po dzisiejsze czasy. Uważam, że na prawdę warto było je odwiedzić. Przed muzeum to co rzuciło nam się w oczy i w zasadzie towarzyszyło nam do końca to bardzo duża liczba wiewiórek amerykańskich głównie szarych, czasem czarnych. Nie boją się ludzi, podchodzą blisko i dają się karmić. Jak potem dowiedziałem się - bywają zmorą mieszkańców, gdyż wchodzą przez ogródki do domów i wykradają jedzenie.
Wracając do naszego zwiedzania - po wyjściu z muzeum udaliśmy się w stroną Capitolu, który już z daleka wygląda majestatycznie. Jest ogromny. - przed nim duży staw i pomniki upamiętniające sceny z bitew o niepodległość. Niestety do środka nie można wejść. Taką możliwość mają tylko grupy zorganizowane i to pod warunkiem rezerwacji terminu z dużym wyprzedzeniem. Porobiliśmy więc tylko kilka fotek z zewnątrz i skierowaliśmy się w stronę "obelisku" - Monumentu Waszyngtona (tzw. iglicy). Przechodząc przez park jeśli macie dużo czasu można odwiedzić liczne muzea i wystawy , które się tu znajdują. W tym miejscu po raz kolejny muszę uprzedzić wszystkich wybierających się do Stanów, że wszystko co na mapie wygląda na "obok siebie" jest w rzeczywistości oddalone czasem o kilkadziesiąt minut drogi piechotą. Tak było i w tym wypadku. Monument jest olbrzymi. Zwiedzający mogą wjechać windą na górę i podziwiać widoki przez okna. My jednak tego nie zrobiliśmy. W pobliżu iglicy znajduje się słynna fontanna w której Forrest Gump witał się ze swoją dziewczyną po powrocie z Wietnamu ;)
Kolejnym punktem "programu" był Biały Dom. Idąc tam mijaliśmy ogrody i park przynależące do niego. W ogóle Waszyngton w odróżnieniu od Nowego Jorku jest bardzo zielony - jest mnóstwo parków a zabudowa jest dość luźna co powoduje, że miasto jest znacznie ładniejsze choć brakuje mu tej magii jakie posiada NY.
Dochodząc do frontu Białego Domu można było się szybko zorientować, że miejsce to jest szczególnie obserwowane i chronione pod względem bezpieczeństwa. Zamknięta ulica, znacznie większe zagęszczenie policjantów i zapewne agentów po cywilnemu - daje się to odczuć na każdym kroku. Po osiągnięciu celu naszej wędrówki poczułem pewnego rodzaju rozczarowanie. Od frontu Biały dom wydaje się znacznie mniejszy niż na zdjęciach czy filmach. Powiedziałbym, że jest dużo mniejszy i mniej reprezentacyjny niż Pałac Prezydencki w Warszawie. Wiem jednak, że to tylko wrażenie, bo większa część (skrzydła) i urok ma ten budynek od strony ogrodu. Przed Białym Domem oprócz turystów można też spotkać różnego rodzaju manifestantów czy pojedynczych ludzi walczących o "swoją sprawę". Wszystko jednak z kulturą i poszanowaniem innych.
Podsumowując - Waszyngton jest bardzo ładnym miastem i jeśli ktoś dysponuje większą ilością czasu warto pozwiedzać wiele tutejszych muzeów. My niestety ograniczeni czasowo zobaczyliśmy tylko kilka jak nam się wydawało najistotniejszych punktów tego miasta.
Późnym popołudniem wróciliśmy do hotelu. Wieczorem poszliśmy jeszcze na spacer po okolicy. Podczas niego natrafiliśmy na ciekawostkę, jakiej u nas raczej nie spotkacie. Ponieważ kończyła nam się gotówka postanowiliśmy poszukać najbliższego bankomatu. Znaleźliśmy wcześniej w internecie miejsce gdzie powinien się znajdować - jednak w tym miejscu była tylko mała stacja benzynowa. Nie było tam budynku w którym mógłby znajdować się ATM (bankomat) tylko same dystrybutory pod zadaszeniem, pod które od czasu do czasu podjeżdżały jakieś auta. Dopiero z bliska przekonaliśmy się, że te "dystrybutory" to bankomaty! Jeszcze większym zdziwieniem było dla mnie, że dla potwierdzenia autentyczności karty nie podaje się tam kodu PIN tylko automat prosi o wpisanie kodu pocztowego (?!). Miałem obawy czy zaakceptuje kod z Polski. Okazało się, że tak i po chwili miałem gotówkę w ręku. W kolejnych dniach przekonałem się, że podawanie kodu pocztowego w większości bankomatów to standard, ale niestety bywają takie, które nie akceptują kodów z Europy i wtedy jeśli jest taka możliwość - należy udać się do obsługi.
Wróciliśmy do hotelu, gdzie postanowiliśmy wyspać się przed kolejnym dniem - podróżą do Toronto. Tak zakończyła się nasza przygoda w Waszyngtonie.